Czyli jakimi argumentami nie przekonasz swojego nastoletniego dziecka, że obowiązki domowe są fajne. (A są?).
Co któryś tam nastolatek miga się od sprzątania i pomagania w domu. (A bo to on jeden!). Nie od dziś wiadomo, że mycie podłóg, zmywanie naczyń i wyrzucanie śmieci to czynności mocno odległe w hierarchii wartości przeciętnego młodzieniaszka. Spokojnie, nic nie trzeba mi tłumaczyć. I ja miałam kiedyś piętnaście lat. I ja tam byłam. Jako dziecko perfekcyjnej pani domu, każdą sobotę rozpoczynałam od do-zrzygania-generalnych-porządków. I bardzo tego nie lubiłam. Nawet nie tego, że trzeba gdzieś zamoczyć ręce, coś poprzesuwać, tu przykucnąć, a tam podnieść swoją koronę, bo z głośnym brzękiem upadła przy czyszczeniu sedesu. Ale tego, że coś muszę. Że ktoś tonem rozkazująco nie znoszącym sprzeciwu, każe mi coś zrobić. Matko, a ja miałam piętnaście lat i byłam zdolna do zabawy, niezdolna do sprzątania.
Tymczasem Kodeks rodzinny i opiekuńczy, będący częścią ustawy z dnia 25 lutego 1964 r. jasno mówi, że „Dziecko, które pozostaje na utrzymaniu rodziców i mieszka u nich, jest obowiązane pomagać im we wspólnym gospodarstwie” (art. 91 § 2).
I takoż przez całe swoje dzieciństwo i wczesną młodość czyniłam. Trochę z bardzo nieszczerych chęci, a trochę z przymusu. A później zrozumiałam, że rodzice to nie room service i wyręczanie ich w niektórych kwestiach to mój psi obowiązek.
Co rusz czytam na forach apele zrozpaczonych matek, których dzieci sprzątanie domostwa mają w wielkim poważaniu. A jeśli już łaskawie wezmą się za jakąś domową robotę, robią ją na przysłowiowy odpierdol. No i matko, gdzieś ty była przez kilkanaście lat życia swojej pociechy, kiedy ta uczyła się chodzić, mówić i zadawać dziwne pytania? Byłaś obok, prawda? Czy to Świnka Peppa przyćmiła Ci umysł, kiedy sama wieczorami zbierałaś te wszystkie zabawkopodobne twory do koszyka i wstawałaś godzinę przed kurami, żeby wykarmić sowicie potomstwo, bo przecież „Kubuś jest jeszcze taki malutki (l. 7) i nie zrobi sobie sam kanapki, zresztą daj spokój, dzieci mają teraz tyle obowiązków w szkole, że nie będę dokładać im już kolejnego”.
A ty ojcze? Co robiłeś przez te wszystkie lata, żeby nauczyć swoje dziecko samodzielności?
Jeśli od najmłodszych lat nie uczyliśmy swoich dzieci pomagania w domu, nauczenie ich tego, kiedy właśnie przechodzą okres buntu, a Twoją prośbę o ogarnięcie chaosu kwitują w myślach stwierdzeniem „nienawidzę cię”, może być trudne. Ale nie mówię, że się nie da.
Zacznijmy od tego, jakie metody nie wchodzą w grę. A więc: wychowanie poprzez szantaż, czyli jak nie posprzątasz swojego pokoju, to masz szlaban na wychodzenie z domu. Błagam Was. Pokusa, by gdzieś – przy najbliższej okazji wyjścia z domu – zdobyć pierwsze doświadczenia seksualne będzie silniejsza, niż cała niechęć do kurzu i twojego widzimisię. Wrzucanie pod łózko pełnego worka śmieci (bo miał wynieść) też nie jest najlepszym rozwiązaniem. Co pomyślelibyście o takim rodzicu? Bo ja, że jest niestabilny emocjonalnie, nie radzi sobie sam ze sobą i że zgodnie z planem udało mi się doprowadzić go do wrzenia. Zabranie kieszonkowego (właśnie tworzy się na Twój temat wpis na Twitterze rozpoczynający się od słów: nienawidzę swojego starego, oooo, czyżby Krzysiu w pokoju obok stukał w klawiaturę?) lub płacenie dziecku za realizowanie określonych czynności (no sorry, ale czy Tobie ktoś płaci za to, że pięć razy dziennie zmywasz naczynia?) to krótkowzroczna metoda. Podobnie jak zabieranie telefonu czy zmienianie hasła do routera.
Warto postawić na przyjacielski stosunek: zamiast w weekend o świcie zrywać z dziecka kołdrę i wręczać mu odkurzacz, lepiej dać mu wolną rękę i zapytać, za który rejon w domu chce być odpowiedzialny. Córka, która być może (nie generalizujmy) sporo czasu spędza w łazience, zechce zadbać o to pomieszczenie.
Syn zmuszony do mycia okien uzna cię za największego wroga, ale już z dwojga złego uzna że odkurzanie nie jest takie złe.
I doceniaj swoje dzieci – pochwal, że kurze tak pościerane, że mucha nie siada. Zrób w zamian na obiad naleśniki (tak, wiem, że to nieprawdziwy obiad). Odtańcz taniec radości (a co, też ci wolno).
I nie przejmuj się, jeśli przez narzucanie obowiązków Twoje dzieci nie będą cię lubić. Kiedy pójdą na swoje, jeszcze ci podziękują. Bardziej niż za podarki z programu pińcet plus.
Tekst: Magdalena Kostyszyn
Zdjęcie: Anna Janes