Jesteście ciekawi, co o rodzicielstwie do powiedzenia ma jedna z najbarwniejszych i najbardziej wiarygodnych osób w polskiej blogosferze: Michalina Grzesiak aka Krystyno, nie denerwuj matki? Świetnie się składa. Właśnie na świat przyszło jej nowe dziecko: Krysia. Mała książka wielkich spraw, a Chujowa Pani Domu dzielnie jej patronuje i kibicuje.
Grzesiak spuszcza ze smyczy tę perfekcyjną matkę, która jest w większości nas i każe o drugiej w nocy stać przy kuchence i mieszać zupę. Michalina odpina jej karabińczyk, rzuca patyk i mówi: goń dziewczyno. Goń za swoimi marzeniami i przestań wpisywać w Google hasła: dzieci zniszczyły mi życie. Może zniszczyły Ci płaski brzuch, zaburzyły rytm dnia, ale do cholery – stworzyły Cię nowym człowiekiem i zaufaj, nie byłabyś bez nich tym, kim teraz jesteś.
„Krysia. Mała książka wielkich spraw” to zbiór tekstów trochę dotyczących macierzyństwa, a trochę tego, jak się widzi świat, kiedy ma się pięć lat i kolorowo w głowie. To składanka felietonów z cyklu „the best of”, ale nie dlatego, że były już wcześniej publikowane, ale ponieważ są najlepsze z możliwych: poruszają tematy, na które nie ma miejsca na blogach parentingowych, pokazują życie, które nie wchodzi w skład feedu na Instagramie; bywa, że bawią, bywa, że przygnębiają…
Michalina Grzesiak, proszę Państwa to jest blogerka z gatunku tych, których komentarze pt. „blogery = grafomani” w ogóle nie dotyczą. Ci internetowi intelektualiści mogą jej co najwyżej naskoczyć, tak bardzo broni się to, o czym i w jaki sposób pisze. A trzeba Wam wiedzieć, że Michalina (ciekawe, jak często ludzie zwracają się do niej per: Krystyno) potrafi pisać i bardzo melancholijnie, np. tak:
ale potrafi też tak:
I ja sobie myślę, że ta książka jest tak autentyczna, to jest tak cała Miśka, którą znam z Internetów, że głowa mała. Michalina wzrusza, pobudza wyobraźnię, skłania do refleksji. Ale też sprawia, że w tramwaju, racząc się lekturą jej książki, pragniesz czytać co śmieszniejsze fragmenty pozostałym pasażerom, niech nie umierają bez świadomości, że ktoś na tym świecie tak bardzo potrafi w poczucie humoru.
„Z tej książki niczego się nie nauczycie” – tak prawi autorka we wstępie „Krysi…”. I ma rację. Z tej lektury nie poznacie najnowszych tajników wychowywania dzieci; nie dowiecie się, jak odnieść sukces, zarobić milion złotych, zdobyć świat. Z krótkich tekścików wyniesiecie proste myśli o tolerancji, słuchaniu innych, o miłości, tęsknocie, rodzicielskich wątpliwościach. Ktoś powie „banały”. Owszem. Doświadczenie podpowiada mi jednak, że o tych najzwyklejszych, codziennych rzeczach trzeba nam przypominać na okrągło, że w biegu po lepsze życie nie dostrzegamy ich, zapominamy o nich, mamy je sobie za nic.
„Krysia. Mała książka wielkich spraw” poucza, ale w takim pozytywnym znaczeniu, jak my dorośli mamy ogromny wpływ na kształtowanie naszych dzieci. Jak bardzo powinniśmy ich we wszystkim wspierać, nawet jeśli mają – z naszego punktu widzenia – głupie i niedorosłe pomysły.
Jestem jednĄ z tych mam, do których dzwoni siĘ wieczorami w dobrej wierze lub pisze esemesy empatyczne: „Szanowna Pani, jutro wystĘpy. ProszĘ nie zapomnieĆ. Krysia jest kurĄ”. Jestem królowĄ właśnie takich przesłań, jakbym zdobyła mistrzostwo uniwersum w upoŚledzeniu instynktu macierzyŃskiego.
Podkreśla też, jak bardzo nie powinniśmy zapominać o sobie, swoich związkach, potrzebach, marzeniach. I żeby w końcu uwierzyć, że jako rodzic, jest się całkiem spoko…
Nawet, jeśli o 22.30 z niczego nie potrafimy zrobić przebrania jeża.
Nawet, jeśli czasem mamy dość. Bardzo dość i zastanawiamy się, czy my się w ogóle do tego całego rodzicielstwa nadajemy.
Nawet, jeśli wciąż tęsknimy do czasów przedmacierzyńskich.
Nawet jeśli to.
To co?
KSIĄŻKĘ KUPICIE TUTAJ