To jest książka z gatunku tych, po które się sięga, a do głowy przychodzi tylko jedna myśl: cholera, jakim cudem nie trafiłem/am na tę książkę wcześniej?! Mnie co prawda reportaże Pilipa migały od czasu do czasu w serwisach poświęconych kulturze, na blogach i Instagramie, ale zawsze pod ręką była jakaś ważniejsza lektura…
W końcu, początkiem lutego wzięłam ją na warsztat w ramach Niepoczytalnego Klubu Książki ChPD. Połknęłam za jednym zamachem.
„Podwórko bez trzepaka” to teksty o kilkunastu młodych bohaterach, którzy na swój sposób przeżywają dzieciństwo. Maciek zajmuje się chorymi rodzicami i mimo, że jest mu ciężko, nie wyobraża sobie innego biegu wydarzeń. Tomek do końca życia musi radzić sobie z okolicznościami, które zgotowała mu rodzina. Krystian jest jak żywcem wyjęty z piosenki „Patointeligencja” o młodych ludziach, którzy z pozoru mają wszystko: pieniądze, zainteresowanie rodziców, a mimo to szukają szczęścia w zakładach poprawczych. Jest i opowieść o Nel, która zwiedziła z ojcem połowę świata, o Dawidku, który na życzenie rodziców żył pod obstrzałem kamer, o Natalii, która nie istniała…
Wyświetl ten post na Instagramie.
Pilip bierze sobie wycinek z życiorysu każdego ze swoich bohaterów i robi na nim wiwisekcję. A pisze tak, że moja dusza śpiewa i tańczy, drodzy Państwo! Nie ma tu patosu, rozwlekłych zdań, niepotrzebnych akapitów. Są za to dialogi splecione z narracją i zdania, takie jak te:
- „Należy wykluczyć potoczne pojęcie upośledzenia umysłowego. No, tyle wystarczy Danucie! Idzie z tym zdaniem przez życie”.
- „Bardziej niż doktoratu boi się psów”.
- „Dałam mu wszystko, łącznie z nazwiskiem”.
- „W domu wrzuca ciuchy do pralki, żeby nie śmierdzieć dzieciństwem”.
Daję mocną piątkę z plusem i zaręczam, że ten zbiór reportaży przypadnie do gustu również Wam. Na mur beton!