NIE BĘDĘ MAMĄ

Wierzę, że hormony są w stanie zrobić z nami wszystko. Zerwą nas z kanapy i w środku nocy zaprowadzą na stację po paczkę pomarańczowych delicji, obezwładnią logiczne myślenie, kiedy facet nie odpisze dłużej niż piętnaście minut i spontanicznie przemeblują sypialnię w poniedziałkowy wieczór. Jestem przekonana, że dadzą radę wycisnąć ze mnie zdanie, że kupka pachnie, ale nie jestem pewna, czy naprawdę tego chcę.

Zastanawia mnie ile kobiet zachodzi w ciążę z wiarą, że da radę. Nie chodzi mi o radość oczekiwania, ale gotowość na wachlarz zdarzeń i emocji, które czają się już za rogiem pierwszego tygodnia ciąży Bez tej oślepiającej pachnącej oliwką, noworodkowej oprawy. Czy są tu kobiety, które dumnie noszą ciążowe ogrodniczki bez wątpliwości, czy to aby na pewno właściwy krok? Nie zrozummy się źle. Nie chcę, żeby ten tekst podzielił nas na dwa, nie chcę też budować okopów ze zlepionych nawilżanymi chusteczkami mokrych pampersów. To nie jest tarcza dla kobiet, które swoje nieprzespane noce planują z wyprzedzeniem w grubym plannerze.

Pogadamy tu o tym, dlaczego nie chcemy byĆ matkami i dlaczego to teŻ jest okej.

Nie dla każdej z nas zaliczony na dwie kreski test jest promocją do szczęścia. Nie mam zamiaru dochodzić, czy więcej cudu ma w sobie cud narodzin i spełnienie się w roli matki, czy odnalezienie siebie i zrealizowanie się w życiu jako osoba. Nie będę kwestionować wartości doświadczenia bycia mamą, ani umniejszać doświadczaniu bycia sobą. Jestem tylko ciekawa, ile kobiet ma ochotę odpuścić w pół kroku, ze strachu, przez miłość do swojego obecnego życia, z przytłaczającego ciężaru odpowiedzialności.

I czy dla kaŻdej z nas macierzyŃstwo bĘdzie wisienkĄ na Śmietankowym torcie kobiecoŚci, czy moŻe staĆ siĘ cukrowym listkiem, który odkłada siĘ z boku talerza.

Główną blokadą w drodze do szczęśliwego rozwiązania jest przeszywająca na wskroś świadomość nadchodzących zdarzeń i wiązanka wątpliwości, które spływają po plecach zimnym potem. Wyobrażasz sobie moment, w którym dostajesz do rąk owiniętą w pieluchy, pucołowatą czystą kartkę i twoja w tym głowa, żeby tej kartki nie upaprać. Krew chlusta po żyłach, bo nie masz pewności, czy twoja strategia wychowawcza zrobi z tego małego człowieka pewnego siebie, tolerancyjnego i kochającego dorosłego. Nie masz też pewności, czy dasz radę utrzymać się w ryzach, kiedy twój dopracowany scenariusz rozsypie się pod nogami.

Gugać, czy mówić pełnymi zdaniami, ile głaskać żeby nie zagłaskać, czym karmić, żeby człowiek spod twojej spódnicy wyszedł gotowy na czołowe zderzenie ze światem. Co robić, żeby zupełnie przypadkiem nie narobić dziecku traumy z dzieciństwa. I czy za jego zdrowie psychiczne zapłacę swoim zdrowiem psychicznym. Czy będę płakać po nocach z bezsilności, a w dzień udowodnię, że jestem niezniszczalna. I czy ja w ogóle chcę być dzielna i dzień w dzień dawać radę. Ile razy odeprę atak zawiniętych w czapeczki uwag i jak poradzę sobie z chęcią powrotu do pracy, kiedy moje dziecko będzie radzić sobie z opuchniętymi dziąsłami.

JakĄ kobietĄ bĘdĘ dla siebie przed lustrem. Ile mnie zostanie we mnie zanim moje dziecko stanie siĘ w pełni sobĄ.

Są tu kobiety, które aż przebierają nogami w oczekiwaniu na pierwsze spotkanie ze swoim dzieckiem, są też takie, które szczerze przyznają, że nie są w stanie podzielić swojego życia na pół. Choć niesłusznie celuje się nami do szuflad: karierowiczka, feministka, egoistka, zostajemy przy swoim – dla nas bycie mamą to poświęcenie, na które nie ma w naszym życiu miejsca i energii.

Uściślę więc. Wiem ile radości daje wywalczony freestylem min i dźwięków dziecięcy uśmiech, nie mam zamiaru podgrzewać sobą drogiego fotela z wyściełanym podłokietnikiem i jestem przekonana, że decyzja o ciążowej abstynencji może być równie przemyślana, słuszna i właściwa, co decyzja o zostaniu mamą. Bo zanim zostałyśmy – lub nie – mamami, byłyśmy sobą. I w byciu sobą kibicujmy sobie nawzajem.


Tekst: Kasia Wróbel

Zdjęcie: Alina Hvistikova