Na początku 2019 roku modelka Emily Ratajkowski opublikowała na swoim Instagramie zdjęcie z plaży, na którym odpoczywa obok swojej kilka rozmiarów większej przyjaciółki. Momentalnie posypała się fala hejtu i wyzwisk. Na „większą” koleżankę, pomyślicie? Otóż nie. W dużym skrócie – praktycznie wszystkie komentarze wycelowane były w celebrytkę z zarzutem „Coś Ty sobie dziewczyno myślała? Jak mogłaś jej coś takiego zrobić?!”. Wyszło na to, że szczupła osoba nie może się pokazać u czyjegoś szerszego boku, bo oznacza to automatycznie chęć upokorzenia innego typu sylwetki albo chęć pokazania światu jakie ma się „doskonałe” ciało. Tymczasem Instagram rzeczonej przyjaciółki tonął w komplementach i gratulacjach odwagi. Ludzie, którzy myśleli że walczą z body shamingiem, sami wpadli w jego sidła.
„W powszechnej świadomości wciąż funkcjonuje przekonanie, że to wyłącznie osoba otyła może być dyscyplinowana oraz wykluczana ze względu na swoją wagę (…) Anty-body shaming miał zapobiegać stygmatyzacji i przełamywać ramy „idealnej kobiecej sylwetki”, a tymczasem – paradoksalnie – w jego wyniku część kobiet zaczyna być stygmatyzowana. Mowa tu np. o kobietach szczupłych, którym odmawia się możliwości posiadania kompleksów (ze względu na „faworyzowanie” ich przez społeczeństwo lub kulturę)” lub o kobietach, które poddają się operacjom plastycznym / zabiegom medycyny estetycznej i są oceniane oraz wyśmiewane z powodu swoich wyborów. (A. Okrój-Kowalska, Kobiecość odebrana…, Uniwersytet Gdański 2019).
Ostatnio wszyscy mają pod górkę
Będąc szczupłą, słyszysz: Patyk, chudzielec, facet nie pies – na kości nie poleci. A już na pewno nie jesteś prawdziwą kobietą – prawdziwa kobieta ma przecież krągłości.
Mając kształtny biust, słyszysz: Jeśli piersi, to tylko naturalne. Takie z rozstępami, nierówne, tu wiszące, tam wylewające się, małe i średnie. Bo jeśli masz obfite i krągłe to znaczy że napewno „zrobione”, a jeśli jeszcze ośmielisz się pokazać je w głębokim dekolcie, to wyłącznie po to, by się nimi popisywać i wpędzać innych w kompleksy.
Mając szczupłe ciało, a do tego nie daj boże – duży biust, słyszysz: TAKIE CIAŁA NIE ISTNIEJĄ, są wytworem Photoshopa przecież! A jeśli istnieją to należą do atencjuszek albo zostały stworzone w gabinetach chirurgii plastycznej. Ich właścicielki powinny zakończyć odsłanianie się na kostkach lub nadgarstkach, żeby nie zostać posądzone o EPATOWANIE swoją seksualnością.
Gładkie czoło? Zapomnij!
Generalnie „robić” sobie niczego nie wolno! Musisz iść przez życie z orlim nosem, jedną piersią trzy rozmiary większą od drugiej i zmarszczkami dorównującymi Rowowi Mariańskiemu. Powinnaś chodzić z tym krzywym nosem który złamałaś w dzieciństwie i z którego okulary Ci ciągle spadają. Powinnaś mieć jedną pierś większą od drugiej o dwa rozmiary, bo tak stworzyła Cię natura i nieważne, ile hajsu musisz wydawać na biustonosze robione wyłącznie na zamówienie. Gładkie czoło? Zapomnij. Im większe doły na Twoim czole, tym więcej owacji na stojąco, ale spróbuj w wieku 40 lat wyglądać jak własna babcia – zostaniesz zjedzona werbalnie przez tych samych obrońców naturalności.
I nie ma to żadnego znaczenia, że Ty się źle z tym czujesz. To ludzie wokół mają się czuć dobrze z wyglądem Twojego ciała. Czy to nie absurdalne?
I mimo, że ruch body positive idzie z kopyta w dobrym kierunku, to jednak nadal dla części jego zwolenników ktoś będzie za gruby, za chudy, za wysoki lub za niski, a zwłaszcza ZA DOSKONAŁY i zawsze KTOŚ KOGOŚ BĘDZIE OBRAŻAŁ LUB WPĘDZAŁ W KOMPLEKSY SWOIM WYGLĄDEM.
______
Tekst: Marta Tyborowska
Zdjęcie: Stocksy.com