A ONI TO JAK MĄŻ I ŻONA

Transformacja w żonę wymaga bardzo dużego nakładu energii. Trzeba wcisnąć się w obrączkę, która stukocze, kiedy chwyta się klamkę i pod którą notorycznie włazi mydło. Trzeba zjeść tort weselny, trzeba go nawet wspólnie z partnerem jednym nożem pokroić i wyjąć ten pierwszy, najtrudniejszy kawałek. Trzeba trzymać fason całą weselną noc i nie ulać się barszczem. Robi się to na szczęście dobrowolnie w przekonaniu, że nazajutrz wszystko wróci do normalności. Tylko, że wizja normalności w małżeństwie jest chyba trochę skrzywiona.

Małżeństwo musi mieć jakiś fatalny stereotyp, bo kiedy tylko znajoma para wchodzi w fazę leżenia na kanapie rzuca się w ich stronę taki właśnie epitet. A wy to jak mąż i żona. Stare dobre małżeństwo.

Nie wiem czy faktycznie takie dobre, bo par, które są aktywne na wspólnym polu i które nie scaliły się na tyle, żeby zapomnieć o własnych zainteresowaniach tak się przecież nie nazywa. I podejrzewam, że większość przyszłych małżeństw właśnie do takiego niemałżeńskiego wizerunku dąży. A tu klops. Małżeństwo, więc powroty z pracy, sjesty przed telewizorem i seks w sobotę.

Krąży po świecie takie zabawne sformułowanie instytucja małżeństwa. Z jednej strony śmieszy z drugiej przeraża, bo wychodzi na to, że człowiek razem z nałożeniem obrączki podpisuje umowę na bycie funkcjonariuszem. I jak tu się szczerze kochać skoro trzeba wypełniać obowiązki. W powietrzu wisi lekko stłumiony niepokój, że małżeństwo odczłowiecza. Że nie będzie się już Basią, ani Kasią tylko żoną. Może z tego wynika ta lekka awersja, bo ma się wrażenie, że przez ten 24-godzinny etat nie będzie już czasu być po prostu sobą.

Jest taki strach, że zawarcie małżeństwa to katalizator zmian na gorsze. Że związek będzie przyklepany i podbity i nie będzie trzeba angażować się na maksa. Że nie będzie już łapania plusów i podlizywania, bo ranking zamknął się ostatecznie, a punkty zostały podliczone.

Małżeństwo funkcjonuje w społeczeństwie trochę jak leżący na kanapie twór. Strach w nie w chodzić, bo nikt nie chce spędzić życia w pozycji horyzontalnej.

Wiadomo, że po czasie każdy związek ewoluuje, że fruwające motyle też muszą kiedyś odpocząć. Tylko, że skoki namiętności nie mogą dyktować poziomu zaangażowania, tak jak obrączka nie zwalnia z obowiązku doceniania siebie jako ludzi. Są małżeństwa, które robią co mogą, żeby odczarować to, co uważamy za normę. Udowadniają, że nie ma określonego kanonu, w który trzeba się wpisać. I prawda jest taka, że faktycznie nie ma żadnej zatwierdzonej, małżeńskiej normy. Są za to dobrze usprawiedliwione zaniedbania.

I co z tym fantem zrobić. Nie decydować się na małżeństwo? A może po prostu nie kupować wygodnej kanapy?


Tekst: Katarzyna Wróbel

Zdjęcie: Unsplash