CZY ISTNIEJE PRZYJEMNY SPOSÓB NA PRASOWANIE?

Wpis sponsorowany. Partner wpisu: Philips

Kiedy dostałam propozycję przetestowania generatora pary, miałam zagwozdkę: zgodzić się, skoro prasowanie to nie jest czynność, którą regularnie uprawiam we własnym domostwie, czy odpuścić? Poczytałam o sprzęcie trochę w Internecie, obejrzałam sobie videorecenzję Pani Gadżet i uznałam – bierę. W podjęciu słusznej decyzji utwierdziła mnie mama, która widząc, stojące od tygodnia w pokoju pudło, z entuzjazmem zakrzyknęła, że zawsze marzyła o takim żelazku. Tego samego wieczora, otworzyłam opakowanie i rozpoczęłam wielkie testowanie generatora pary Philips.

Pierwsze wrażenie? Kurde, jakie to jest duże! Czy moja lipna, niewymieniana przez sto lat deska do prasowania to w ogóle udźwignie? (Udźwignęła, ale chwiała się tak, że cudem nie wylałam na siebie pojemnika z gorącą wodą. Proszę, doceńcie to ryzyko przy pracy). Dla spokoju ducha, podstawę żelazka można sobie postawić na krześle obok, albo na podłodze (tak też, po zrobieniu zdjęć uczyniłam) – kabel jest na tyle długi, że spokojnie wystarczy go do wygodnego manewrowania.

Drugie wrażenie? Ejjj, jakie to żelazko jest lekkie, wtf? I cienkie i płaskie, tak swoją drogą. Doczytałam, że waży zaledwie 800 gram, dzięki czemu nawet przy dłuższym prasowaniu (halko, kto tak jak ja zbiera do prasowania pranie z całego miesiąca?:D) nadgarstek po prostu nie boli.

Pierwsze wątpliwości (czy ja to w ogóle umiem włączyć, czy ja się tym będę potrafiła obsługiwać?) minęły po trzech sekundach, kiedy okazało się, że przed uruchomieniem sprzętu należy napełnić wodą pojemnik (jest duży i starcza na ok. 2 godziny prasowania), a potem wcisnąć po prostu przycisk power. Prawda, że to proste? 🙂 Na samym żelazku nie ma żadnego pokrętła, a to oznacza, że bez względu na to, jaki materiał akurat prasujecie, nie musicie nic zmieniać, przekręcać, ustawiać na nowo temperatury – i jest tak bez względu na to czy prasujecie bawełnę, czy jedwab. Wiecie, jak to ułatwia pracę? Nie trzeba się głowić, o ile zmniejszyć temperaturę, żeby nie spalić sobie bluzki. Mało tego – żelazko można zostawić bezpośrednio na tkaninie i nic, powtarzam – nic się nie przypali. Komu choć raz nie zdarzyło się zagadać przez telefon, albo zapatrzeć w telewizor podczas prasowania, niech pierwszy rzuci kamieniem! Żelazko podczas prasowania można odkładać albo właśnie na ubrania, albo po prostu na deskę, nie ma potrzeby odkładania go do bazy.

W trakcie tych testów, z bólem uświadomiłam sobie, że prasowanie może być fajne (nie wierzę, że to piszę, serio) – dzięki większemu, niż przy tradycyjnym żelazku wyrzutowi pary, wystarczy jeden ruch żelazkiem i prasowaną właśnie rzecz mamy już z głowy. Generatorem pary można prasować też w pionie, trzymając ubranie w powietrzu – to sprawdzi się szczególnie przy dziwnych żabotach, falbanach i np. firankach.

Z minusów generatora pary widzę przede wszystkim wielkość urządzenia (gdzie ja to do cholery schowam oraz czy będzie mi się to chciało wyciągać do każdego prasowania?). Po drugie – cena, która jest wyższa niż w przypadku tradycyjnego żelazka (choć oczywiście przygody z generatorem pary nie trzeba zaczynać od najdroższych modeli, które potrafią kosztować nawet 2000 zł, a choćby od takiego modelu jak testuję ja lub podobnego, który można znaleźć już za kilkaset złotych).

Dla kogo wg mnie taki sprzęt się sprawdzi? Dla dużych rodzin, gdzie prania jest od groma – dzięki żelazku z generatorem pary praca naprawdę idzie szybciej, niż normalnie. Dla osób, które – tak jak ja – nie mają serca do prasowania, ale chodzą do pracy, wychodzą na ważne wyjścia – i chcąc nie chcąc, muszą dbać o to, by nie wyglądać bylejak. Myślę sobie też, że taki generator pary fajnie sprawdzi się jako prezent np. ślubny (ja bym się cieszyła z takiego gadżetu!) albo podarunek dla rodziców, bo jest to tego typu przedmiot, o którym nie myślimy w pierwszej kolejności, jeśli chodzi o zakupy, a szkoda, bo faktycznie ułatwia życie.