„Taśmy rodzinne” Marcisza wyskakiwały mi swego czasu zewsząd, w związku z czym uznałam, że w takim razie to ja takiej popularnej, co to się nią wszyscy wokół zachwycają książki czytać nie chcę. I im bardziej ktoś mi ją polecał, tym mocniej jej nie chciałam. To jest paradoks, w którego sidła sama wpadłam – zawsze gardziłam książkami z półki TOP 10 Empiku. Do czasu, aż sama się na tej półce nie znalazłam. To znaczy moja książka…
Wracając do Marcisza. W końcu się przełamałam, ponieważ mam słabość do literatury polskiej, a już najbardziej tej mocno współczesnej i lubię wiedzieć, co w trawie piszczy. Sięgnęłam po książkę i nie żałuję!
Po pierwsze, to tak: mieć w swojej książce blurba (rekomendacja na okładce) od Joanny Bator, to jak wygrać życie.
Po drugie: napisać o samym sobie w biogramie, że się nie zrobiło magisterki tu i ówdzie, w czasach, w których każdy chwali się, czego to on nie pokończył, jest pięknym wyrazem dystansu do samego siebie.
Po trzecie: zadebiutować w tak pięknym i niewymuszonym stylu, to trzeba mieć jednak talent. Mogłabym napisać, że autor po prostu umie się sprzedać, pracuje w branży wydawniczej, wie komu podesłać egzemplarz recenzencki i kiedy przywalić mocniej z promocją. Ale tego nie napiszę, bo tu treść broni się sama. I to jak!
„Taśmy rodzinne” to dość nietypowa saga rodzinna, z dość wyraźnie zarysowaną linią fabularną, charakternymi postaciami i obietnicą, że ktoś tu odrobił lekcję z pisania i jest duża szansa, że do samej 313 strony tego nie spierdoli. (Gdzieś od połowy książki modliłam się w duchu, żeby Marcisz tego nie zepsuł słabym zakończeniem. Moje modły zostały wysłuchane). Główny wątek powieści kręci się wokół pieniędzy. A raczej ich braku. Wokół relacji z innymi. Albo ich braku. O miłości. Albo i nie.
Większość recenzentów opisująca Taśmy rodzinne porusza takie zagadnienia, jak: kapitalizm, konsumpcja, układ, zysk, bogactwo. Dla mnie to opowieść o pustce, która wgryza się w każdą komórkę ciała; to próba odnalezienia własnej tożsamości w świecie, w którym niewygodne relacje kończy się używając opcji „usuń ze znajomych”, w którym presja na posiadanie przyjaciół, na bycie zabawnym, zapracowanym, opowiadającym się za własnym i jedynym zdaniem jest ogromna i przytłaczająca. W książce pada zresztą hasło o „pustce stanowiącej część osobowości” i dotyczy ona nie tylko głównego bohatera, ale i jego rodziców (portret matki, jako tej, która po latach nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co przez swoje całe dorosłe życie robiła, oprócz tego, że – jak nikt – zna się na własnych dzieciach – to jeden z moich ulubionych wątków w powieści), rodzeństwa, dziadków. (Długie zdanie, wiem).
Ja książkę Marcisza polubiłam przede wszystkim za pięknie zbudowane zdania. Wolne od jakiegokolwiek porządku i reguł. Wymykające się sztampowej polszczyźnie i pokazujące fucka przykładnym zdaniom z orzeczeniem, podmiotem i przydawką.
- „Jan Małys miał w swoim życiu troje wrogów: biedę, wstyd i Łukasza Kowalskiego”.
- „Marcin był płaczliwym dzieckiem, podręcznikowym powodem wstydu dla ojca”.
Za luz i nonszalancję, z jaką autor przeskakuje pomiędzy tematami.
Za sarkazm i ironię.
Czarny humor.
Za bardzo ciekawe, bliskie codziennemu życiu obserwacje: od tych, że worki na śmieci z Biedronki pachną owocami leśnymi, albo, że w dużych miastach domy pogrzebowe schowane są niemal pod ziemią – by na co dzień nie zakłócać śmiertelnikom szału konsumpcji.
Podsumowując: debiut Marcisza oceniam na jedną z lepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku (ziomek, jesteś ode mnie rok młodszy i napisałeś TAKĄ powieść, TAKĄ. Wal się! :). Jej lektura była dla mnie prawdziwą językową ucztą.
O takich pisarzy walczyłam!
OPINIE KLUBOWICZÓW:
ANNA: „Bardzo dobra pozycja. Z jednej strony to obraz pokolenia przełomu ustrojów i szybkich, dużych pieniędzy, jak i pokolenia zagubionego pomiędzy mieć a swoimi marzeniami i pragnieniami. Nie ma tu bohaterów czarnych i białych. Są szarzy, którzy sami muszą uporać się ze swoją przeszłością i wyborami. Twórczość autora mam zamiar śledzić, gdyż zapowiada się interesująco”.
JOANNA: „Prawdziwy obraz dążenia do szczęścia, które nie uzyska się dobrem materialnym, jak wielu współczesnym osobom się wydaje. Jednocześnie można stracić prawdziwą wartość; rodzinę, miłość, szacunek do własnej osoby”.
JUNKO: „Jestem Janem Małysem, który wścieka się na rozpuszczone bachory. Alicją Małys, która bezsilnie zwija się na kanapie w kłębek i nie chce wstawać i wychodzić z domu, bo świat na zewnątrz za bardzo ją przytłacza. Marcinem Małysem, który nie radzi sobie w życiu, ale także Maksem Małysem, który radzi sobie jakoś i czuje wyższość nad Marcinem. Jestem też rodziną z Podlasia, z której ktoś na pewno się śmieje. Jestem wszystkimi Małysami. Wszyscy jesteśmy Małysami”.